Postanowiłam, że na
pierwszy ogień pójdzie indyjska
maska/odżywka Shikakai firmy Khadi.
Krótko mówiąc,
Shikakai jest indyjskim drzewem, a odżywka, to po prostu proszek-ekstrakt z
jego orzechów.
Dwa słowa o moich
włosach znajdziecie Tu.
Prawdę mówiąc miałam
pewne obawy co do stosowania Shikakai. Bo podobno idealnie nadaje się do mycia
włosów – ale niby jak proszek ma umyć włosy i w dodatku jeszcze dać się z nich
spłukać? Bo podobno wzmacnia i odżywia, hmm…
Jaki jest rezultat? O tym poniżej, ale po kolei.
- Gdzie: Na helfy.pl
- Za ile: 29,00zł
- Ilość: 150g
- Przydatność: 12m od otwarcia
- Firma: Khadi
A teraz rozbierzmy to
cacko na czynniki pierwsze:
Opakowanie bardzo przypadło mi do gustu! Ładne, poręczne,
nie jakieś tandetne. Żałuję tylko, że nie jest zakręcane. Wieczko się nakłada,
co stwarza ryzyko wysypania się proszku, jeśli niechcący puszeczkę upuścimy.
Sam proszek pakowany jest w folię i tam też go trzymam, nie przesypuję, żeby
nie złapał wilgoci. Minusem jest na pewno brak polskiego opisu na opakowaniu
(jest angielski i niemiecki), ale przy odrobinie znajomości języka, albo też
jak kto woli przy odrobinie chęci, informacje można znaleźć na helfach.
Jeśli chodzi o
zapach, to tu zaczyna się dla mnie męka. Ogólnie mam problem z
zapachami produktów indyjskich. Testowałam
jedynie kilka (recenzje na pewno się pojawią) i jak dotąd każdy mnie
drażnił, a to z pewnością nie umila użytkowania, ani nie sprawia, że cała w
skowronkach hasam w stronę łazienki, żeby tylko móc znowu wypróbować na sobie
te specyfiki… No właśnie, w ten oto sposób nie jestem aż tak regularna jakbym
chciała, ale zmuszam się i używam seriami, żeby móc ocenić efekty.
No, ale do rzeczy. Shikakai nie pachnie dla mnie niczym
innym jak uwaga – przyprawą curry. Tak właśnie. Aż z ciekawości wzięłam
słoiczek z przyprawą i saszetkę z tym proszkiem żeby porównać. Nie czuję
różnicy ani trochę. Ale różnią się kolorem więc śmiem twierdzić, że to jednak
nie jakieś machlojstwo :-)
Jak powinien działać?
Powinien oczyszczać, a
dodatkowo poprawiać kondycję włosów, wzmacniać cebulki, zapobiegać łamaniu się
i rozdwajaniu końcówek.
Opcja przygotowania
różni się –
wg producenta:
zmieszać dobrane przez siebie proporcje proszku z gorącą wodą, wystudzić, nałożyć
na wilgotne włosy i zostawić na 15 min, po czym zmyć letnią wodą;
wg helfy:
standardowo, proporcja 1 łyżka proszku
do 5 łyżek wrzącej wody. Zmieszać i odstawić na 2h lub na noc. Po nałożeniu
odczekać 15-40 min i zmyć ciepłą wodą.
Pierwsza opcja wg Khadi to był kompletny niewypał, dlatego
postanowiłam zrobić po swojemu i wzięłam trochę z tego, trochę z tego i
dorzuciłam coś od siebie.
Co mi
wyszło?
Papka =
·
+/- dwie łyżki proszku,
+Woda na oko, żeby wyszła ‘medium-thick paste’
jak to określa producent,
na tym etapie wymieszałam i zostawiłam na noc.
Rano było jakby przyschnięte to wszystko, więc dolałam:
- 1 łyżkę soku z aloesu,
- 5 kropel keratyny,
- 4 krople oleju z pestek śliwki,
- około 5ml maski aloesowej Natur Vital
Efekt końcowy:
Konsystencja
błotno-mokro-piaskowa, niezbyt jednolita, bo czuć w niej małe ziarenka właśnie
jak od piasku, tyle że są czarne.
Aplikacja. Przyznam, że dość uciążliwa. Trzeba uważać żeby
włosy nie były zbyt mokre, bo wtedy wszystko nam spłynie po plecach nawet spod
czepka (co już udało mi się zaliczyć). Chciałam rzucić Shikakai wyzwanie i sprawdzić
czy rzeczywiście oczyszcza, dlatego nie myłam włosów przez 2 dni, co normalnie
robię codziennie ze względu na przetłuszczanie. Sceptycznie więc zwilżyłam
włosy ciepłą wodą – nie myłam ich
szamponem – po czym naciapałam sobie papki na włosy i wtarłam w skórę
głowy. Aplikacja jest dość tępa, naprawdę ciężko mi było równomiernie to
nałożyć, kruszyło mi się z włosów i w efekcie zafajdałam pół łazienki…
Działa czy nie
działa?
Trzymałam pod czepkiem około 30 min, po czym zmyłam letnią
wodą. Wcale nie było to łatwe, a te cholerne ziarenka do następnego mycia
miałam na skalpie – wystarczyło, że się podrapałam i widać je było pod
paznokciem…
Nie nakładałam odżywki, ale na końcu zrobiłam płukankę z
siemienia lnianego*. Gdy włosy podeschły
rozczesałam je bez problemu, ale cały czas towarzyszył mi zapach curry :-)
*Zrobiłam ją, bo w wersji ze spłukiwaniem samą wodą włosy były
sztywne, brakowało im nawilżenia. (2 łyżki siemienia zalałam dwoma szklankami wrzątku,
odcedziłam, wystudziłam – przepis znajdziecie też TU).
A efekty?
- Włosy jakby grubsze, idealnie oczyszczone! Gdyby całe to przygotowywanie i nakładanie nie było tak uciążliwe, to na pewno stosowałabym częściej żeby odpocząć od szamponu.
- Pasma są gładkie, śliskie, ale nie tak miękkie jak po użyciu odżywki.
- Co do blasku to uważam, że są produkty, które dają lepszy efekt (a przynajmmniej tak mi się wydaje), ale za to włosy miałam po tym proste jak nigdy. Zawsze końcówki gdzieś tam się wyginały, a pasma przy twarzy falowały, a tu proszę miłe zaskoczenie.
Co do wzmacniania i zapobiegania rozdwajaniu się nie
wypowiem, bo nie jestem w stanie stosować tej odżywki regularnie, ale kto wie,
może i tu by się sprawdziła na dłuższą metę. Mogę natomiast powiedzieć, że u
mnie nie przedłuża świeżości włosów,
ale ja chyba ogólnie jestem ciężkim przypadkiem w tej kwestii…
Przy użyciu
mniej więcej 2 łyżek jednorazowo opakowanie
starcza u mnie na około 7 aplikacji.
Ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona z efektów, ale nie wiem czy kupię ten produkt ponownie. Znając życie ciekawość innych specyfików zwycięży :-)
Uff… to chyba byłoby
wszystko, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam.
Stosowałyście Shikakai? Jak wrażenia?
Do przeczytania,
Stref.
A czy wiadomo co ile można ją stosować?
OdpowiedzUsuńJa tez właśnie kupilam taką odżywke dla siebie i córki.
OdpowiedzUsuńCórce się przetłuszczają, bo jest w wieku dojrzewania, ja natomiast mam włosy farbowane i doczepiane.
Z tego co juz się dowiedziałam to dobre jest na każdy rodzaj włosów, tylko ciekawe jak uda mi się z moich spłukać :P ( trzymajcie kciuki)
Mam pytanie a co ile powinno ją się stosować?
Brawo za samozaparcie w stosowaniu! Mam pytanie: czy kosmetyki z shikakai nie wysuszają zbytnio końców włosów?
OdpowiedzUsuń