22 lutego 2013

Kremy i smarowidła


Hej, to znowu ja :-p



Po ukazaniu się poprzedniego posta o TCA, Idalia poprosiła o to, żebym napisała co nieco o pielęgnacji. Pokrótce przedstawię zatem jakich mazideł używałam niedługo po zabiegu i co stosuję teraz, gdy skóra zeszła już w całości. Nie mam niestety wszystkich produktów uwiecznionych na zdjęciach, dlatego wybaczcie, ale będę się posiłkować internetowymi.


        Krem z roślinnymi komórkami macierzystymi Clarena Eco Line

Według producenta jest to:

Najnowszy krem do pielęgnacji każdego rodzaju cery również wrażliwej i skłonnej do alergii, skomponowany całkowicie na bazie składników naturalnych.

Dzięki komórkom macierzystym stymuluje odnowę naskórka oraz syntezę kolagenu i elastyny. Antileukine 6 hamuje powstawanie stanu zapalnego i zmniejsza ryzyko podrażnień skóry. Naturalna betaina, skwalen i witamina E nawilżają, odżywiają i chronią przed degradacyjnym wpływem wolnych rodników. (źródło)

 http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/56,111997,12569262,Clarena__Krem_z_Roslinnymi_Komorkami_Macierzystymi_,,2.html


Taki krem to zbawienie po zabiegach. Oczywiście bez parabenów, silikonów, sztucznych barwników itp. Świetnie łagodzi, koi, nawilża, ale nie natłuszcza, dobrze się wchłania. W dodatku jest lekki i ma fajny skład, którego teraz nie mogę znaleźć w necie więc nie wkleję:-/ Ale na pewno ma jeszcze olej z avocado, z oliwek i wyciąg z alg. Dość specyficznie pachnie, ale nie to że śmierdzi :-) Dostałam sporo próbek i używałam go kilka razy dziennie. Teraz już nic nie mam, dlatego nie wiem jak sprawdzałby się na „normalnej” skórze, ale tu możecie poczytać opinie. Niestety jest drogi (około 130zł) i z tego powodu raczej nie kupię całego opakowania.


       Repair Vit U Cream - dermonaprawczy krem z witaminą U

Krem o bogatej formule rekomendowany dla wrażliwej, alergicznej, zniszczonej, skłonnej do podrażnień cery. Witamina U i RonaCare® Tiliroside stymulują procesy  naprawcze i regenerację skóry. Xeradin™ zapewnia natychmiastowy i długotrwały efekt nawilżenia. Kwasy omega 3,6,7,9 i masło Shea wzmacniają barierę hydrolipidową, delikatnie natłuszczają i tworzą komfortowy film ochronny. Krem polecany jest również po zabiegach dermokosmetycznych i opalaniu. (źródło)

 http://e-makijaz.pl/2013/01/nowosci-kosmetyczne-clarena-repair-vit-u-cream/


Znany mi również z wielokrotnego próbkowania. To taki krem-opatrunek, z tym że, w przeciwieństwie do innych tego typu, w lżejszej, nietłustej formie. Nawilża lepiej niż ten z komórkami macierzystymi i zostawia przyjemną, miękką i odżywioną skórę. Jest nieco tańszy (około 80zł). Mam jednak wrażenie, że lekko wzmagał przetłuszczanie, które i tak było już mocno ograniczone przez kwas…
  
            

             Gerovital Plant –krem odżywczy na noc     

Krem kojący, bogaty w składniki odżywcze, do codziennej pielęgnacji twarzy i szyi. Połączenie naturalnych olejków z soi, jojoby i kiełków pszenicy z witaminami A i E poprawia elastyczność i zapobiega procesom starzenia się skóry. Ceramidyl-Omega, kompleksowy składnik aktywny pochodzenia roślinnego, odbudowuje naskórek i chroni skórę przed szkodliwym działaniem czynników środowiska. Zmarszczki zostają spłycone, a skóra jest bardziej elastyczna, nawilżona i cieszy się większym komfortem. Kompleks Herbatonic z roślin z siedmiogrodzkiej flory nawilża, odżywia i remineralizuje skórę. Witamina E działa synergicznie z organicznym wyciągiem z szarotki neutralizując szkodliwe działanie wolnych rodników i chroniąc skórę przed stresem spowodowanym czynnikami zewnętrznymi (promieniowaniem UV i gamma, paleniem, zanieczyszczeniem). (źródło)


Poprzednie kremy stosowałam kilka razy w ciągu dnia. Ten wyłącznie na noc, bo raz nałożyłam w dzień i skończyło się to strasznym podrażnieniem oczu, mimo że te okolice starałam się omijać. Krem pachnie bardzo intensywnie, czego nie lubię. Działa jednak dobrze, bo świetnie nawilża, jest również lekki, łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania. Dobre działanie i dobra cena (21zł z groszami), dlatego nie wykluczam zakupu innych kremów z serii Plant, bo póki co mnie nie zapchał i mam nadzieję, że tego nie zrobi.


       Sudokrem

Ten wielofunkcyjny kremik znają już chyba wszyscy, dlatego nie będę się rozpisywać. Uratował mnie przed „gulami”. Gdy tylko czułam, że coś się buduje pod skórą, to smarowałam punktowo i zawsze się sprawdzał.

 http://www.okazje.info.pl/okazja/inne/sudokrem-60-g.html



Olej babassu

Na schodzącą, ale i ściągniętą skórę w sam raz! Ma formę białego masełka, raczej z tych miękkich i szybko topi się na skórze. Na co dzień jednak za tłusty więc stosuję może 2-3 razy w tygodniu jak siedzę w domu. Kupiłam w tym sklepie


 

       Revitacell

Kremy na dzień i na noc zaczęłam nakładać parę dni temu. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że mają fajną konsystencję, dobrze się wchłaniają, nie powodują przetłuszczania i jakby „otulają” skórę nieuciążliwą w żadnym wypadku powłoczką. Nie rozumiem jednak mini buteleczek (tylko 15ml każda), zwłaszcza, że na jedną aplikację idzie pełna pompka, a cena obu, czyli chyba 170zł za te 30ml to jakaś masakra… Zobaczymy jak się sprawdzą dalej.


 Kremy przychodzą w ładnym pudełeczku, które spokojnie mogłoby być 3 razy mniejsze:-)


Działanie:


Składy:




       Filtry spf 50+ Dermedic  
    
      O nich kiedyś pojawi się oddzielna notka, bo mam dwie wersje już od czerwca zeszłego roku więc na to zasługują i będzie o czym szerzej pisać!





 Miałyście może coś z powyższych? Coś Was zaciekawiło? 



Do przeczytania,

Stref.

18 lutego 2013

Przebieg zabiegu TCA + Dzień po dniu = Mega długi post


Powracam!



Zanim przejdę do opisu zabiegu kwasem TCA i relacji dzień po dniu, zachęcam do przeczytania poprzedniego wpisu wprowadzającego --> TUTAJ.  Uwaga, będzie bardzo długi post…

Ważne!
Pamiętajcie, gdy decydujecie się na peeling w gabinecie kosmetycznym, żeby upewnić się czy osoba, która zabieg przeprowadza, posiada odpowiedni papierek uprawniający do takich działań.

Ważne nr 2!
To, co będę opisywać, to efekt moich osobistych odczuć i moich opinii. Weźcie proszę pod uwagę, że reakcji skóry nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Można jedynie spekulować określając typ cery i porównując z innymi osobami, które taki zabieg przeszły. Najlepiej decyzję o poddaniu się podobnym kuracjom poprzedzić konsultacją z lekarzem lub kosmetologiem, którzy z pewnością doradzą, o ile nie trafi się na takich, którzy pięknie kłamią, chcąc wyciągnąć jedynie kasę…

Pogadałam, pogadałam, a teraz do rzeczy!




Jak wygląda zabieg?


Demakijaż – oczywiście najlepiej wybrać się do gabinetu bez malunków, wtedy mniej będzie do usuwania, ale oczywiście nie każdy może i chce przyjść z „gołą” twarzą.


Zabezpieczanie otarć, pieprzyków, naczynek, skrzydełek nosa i okolic oczu tłustym mazidłem. Mam naczynkowe policzki, ale tylko w centralnym punkcie i przy nosie też się coś znajdzie. Te miejsca zabezpiecza się szczególnie i ja prosiłam żeby tam kwasu nie kłaść (więc nie wiem, czy pani wykonująca peeling bez mojej prośby by go tam nałożyła – nie było zresztą takiej potrzeby, bo w tych miejscach wyprysków i przebarwień nie mam).

Nakładanie kwasu pędzelkiem – najmniej przyjemna część zabiegu. Roztwór 40%. Kwasem smaruje się poszczególne części twarzy (ja miałam partiami właśnie) i może być tak, że każda część zareaguje inaczej, np. w zależności od grubości skóry, wrażliwości.

Kwas trzyma się na skórze do uzyskania efektu oszronienia, czy zbielenia danego obszaru, po czym zmywa się go i robi zimne okłady. U jednych efekt ten uzyska się po kilku sekundach, a u innych trzeba będzie nałożyć drugą warstwę kwasu. Ja różnie odczuwałam pieczenie i palenie. W jednym miejscu bardzo mocno, a w innym było tylko lekkie odczucie. W każdym razie nie wyobrażam sobie tego zabiegu bez okładów, przynoszą niesamowitą ulgę! W moim przekonaniu nie jest to ból taki, żeby się krzywić ani wiercić na fotelu, ale wiadomo, że każdy reaguje inaczej. Osoba wykonująca zabieg powinna cały czas być przy fotelu i obserwować skórę. Wiem, że w niektórych gabinetach włącza się wiatraczki, żeby wiały na twarz.

Ampułka łagodząca – po dokładnym zmyciu kwasu i okładach możemy się już tylko relaksować :-) Ampułka świetnie koi.

Maseczka kremowa – kładziona grubą warstwą na ampułkę. Skóra w niedługim czasie praktycznie wypija ją całą.


Maska algowa – ma za zadanie schłodzić podrażnioną skórę, nawilżyć i ponownie ukoić. Jeśli znacie ten chłodzący efekt alg, to byłybyście zdziwione, jak ciepła robi się ta maska, gdy jak miałam wrażenie „wyciąga” ze skóry podrażnionej kwasem część ciepła. Czoło jest tak ciepłe jak przy bardzo wysokiej gorączce.

Krem na koniec.

Łącznie około 1,5 h.


   
Teraz podziwiamy efekt w lustrze, a właściwie przeglądamy się martwiąc się jednocześnie o to, co przyjdzie później i ciesząc się, że szczypanie już za nami :-)
Pamiętamy oczywiście o łagodnych, odżywczych kremach, wysokim filtrze i delikatnym oczyszczaniu twarzy. Nie trzemy skóry, nie robimy mechanicznych peelingów i ogólnie unikamy wszystkiego, co mogłoby zaszkodzić, tak czysto prewencyjnie.


Dzień po dniu (pisane na bieżąco)


Dzień zabiegu:

Skóra zaraz po peelingu jest zaczerwieniona (trochę jak po wysiłku fizycznym), podpuchnięta.
Wieczorem czerwieni się jeszcze bardziej, stare przebarwienia ciemnieją. Uwaga na męski zarost przy tak podrażnionej skórze :-)
Twarz jest napięta, jakby wyprasowana, gładka i mimo wszystko promienna. Pije wszystko, co się na nią nałoży. Nie jest tak źle jak myślałam! Ale nie miałam tego dnia dostępu do aparatu...

Dzień 1 po zabiegu:



Cera przybiera nieco inny odcień czerwieni, jakby świeżej, jeszcze czerwonej opalenizny. Świeci się, ale nie z nadmiaru sebum, a ze ściągnięcia. Czoło nadal jest obrzęknięte.
Miałam nadzieję, że obejdzie się bez makijażu – niestety, w świetle dziennym wygląda to bardziej niż nieciekawie i na pewno nie uniknęłabym dziwnych spojrzeń. Minerały nie kryją tego wcale (zwłaszcza, że ta „opalenizna” nie jest równomierna, bo kwas nie wszędzie był nakładany). Podkład w płynie nałożony na filtr grubszą warstwą daje radę, ale nie wygląda to mimo wszystko za ładnie, a bardziej maskowato… Szkoda, że nie mogłam pozwolić sobie na siedzenie w domu.

Dzień 2 po zabiegu:




Obrzęk zniknął, ale skóra jest paskudna w dotyku, jakby dotykało się czegoś sztucznego… Strasznie naciągnięta (przez co błyszczy), co daje wkurzający efekt ciągłego liftingu. Z trudem marszczy się czoło (ale do zdjęcia dałam radę:p), ale wystarczy przytknąć palec do skóry, a pojawia się mnóstwo zmarszczek jak po dotknięciu napiętej folii. Kolor jakby bardziej wpada w brąz. Miałyście kiedyś tak, że nałożony grubo, dość treściwy filtr wchłonął się całkowicie? Jeśli nie, to macie szanse na swój pierwszy raz – u mnie właśnie tak się stało i byłam w szoku, bo nałożyłam dwie grube warstwy i wszystko się wchłonęło! Widać, że naskórek niedługo „puści” i zacznie pękać i się łuszczyć, czego nie mogę się doczekać  :-)
I… wyobrażacie sobie, że brwi jakby tracą łuk? Nie wiem jak to opisać, po prostu przez to maksymalne naciągnięcie facjaty robią się z nich prawie poziome kreski. Dziwnie to wygląda, ale nie idzie tego naprawić, nawet na ślinę :p

Dzień 3:




Nie zostało już nic z zaczerwienienia jednak miejsca poddane peelingowi nadal są częściowo brązowawe. Czoło jest maksymalnie napięte i mam tego dość. Właściwie to od tych kilku dni jest unieruchomione i nie ruszam nim w ogóle, no chyba że jak ziewam, to się mimowolnie marszczy. Makijaż razem z filtrem wprost jeździ po czole przez tą gładkość. Ogólnie nie wygląda estetycznie i nie wiem co gorsze – czy bez, czy z tapetą (na tym jednym zdj powyżej mam filtr+podkład na czole). Broda natomiast zaczęła się złuszczać i bynajmniej nie są to małe skórki, a płaty naskórka, które najchętniej bym poodrywała, choć wiem, że mi nie wolno :-)

Dzień 4 i 5:

Taaak… wiem, że mi nie wolno, ale zrywam skórki:/ Jednak tylko te, pod którymi widzę, że skóra wygląda dobrze, a skórki już się jej nie trzymają. Tam, gdzie pod spodem jest jeszcze różowa, dociskam naskórek i modlę się o silną wolę. Swoją drogą nie uwierzę, że wszyscy powstrzymaliby się od takiego zrywania, bo wygląda się fatalnie z wiszącymi i odstającymi wszędzie płatami martwej skóry… Czoło zeszło już prawie całe i wreszcie znowu mam brwi :-)



Dzień 6:

Ruszyły się policzki i nos i łuszczą się niemiłosiernie, choć nie tak dotkliwie jak czoło. Widzę już, że zaczyna się wysyp – pełno małych grudek na czole i brodzie, a nawet na nosie dwie małe krostki, co normalnie się u mnie nie zdarza. Oby tylko z tego wysypu nie było nowych przebarwień…
W trakcie tego tygodnia stosowałam i stosuję nadal możliwie łagodne kremy nawilżające z komórkami macierzystymi, filtr spf 50+ i odżywczy krem na noc.


Podsumowanie:

Po 7 dniach:




  • Wiem, że powyżej nadal widać trądzikowe czoło, ale skóra jest bardzo gładka, rozjaśniona, miękka, miła w dotyku i po prostu nowa :-)
  • Nie jest tłusta, ale ma fajny, świeży blask,
  • Zniknęły całkowicie poziome zmarszczki z czoła, które miałam od 2 lat w związku z przesuszeniem, które zafundowałam sobie złą pielęgnacją i niczym nie szło tego ani mechanicznie zpeelingować, ani złuszczyć lekkimi kwasami, ani nawilżyć.
  • Skóra chłonie każdy kosmetyk dużo lepiej. Poprzednio na pewno nie było to tak efektywne, bo twarz miałam pokrytą suchym, lekko pomarszczonym miejscami naskórkiem, po którym już nie ma śladu. Choć nie należę do fanek opalania, to mogę powiedzieć, że będzie to świetny zabieg dla osób ze skórą przesuszoną i zniszczoną słońcem.
  • I teraz kwestia, która interesowała mnie najbardziej, a mianowicie przebarwienia. Widzę już, że jeden zabieg to za mało. Dwa byłoby idealnie, bo przebarwienia wyraźnie zbledły i na czole i na brodzie, a przynajmniej ja to widzę – aparat już niekoniecznie :-) Niestety nadal są i choć w cuda nie wierzę, to jednak nadzieja była :P  Żałuję, że nie mogę już powtórzyć zabiegu. Można to zrobić po 30-40 dniach, a nie chcę ryzykować, bo Słońce będzie dawać coraz mocniej. Może powtórzę jesienią – po lecie będzie w sam raz!
 Poniżej zdjęcie z początku, w międzyczasie i z końca tygodnia, na 1 i 2 zdj. najciemniejsze plamy to przebarwienia i można zobaczyć ile z nich zostało na zdj nr 3. Dobre i to, że bledsze! A zdjęcia o dziwo robione w tym samym miejscu, mniej więcej o tej samej porze dnia:




Martwi mnie to, że pryszcze nadal się pojawiają, ale tego raczej kwasem nie wytępię i jak się wkurzę, to sięgnę antybiotyk albo retinoidy zewnętrznie.

W każdym razie proces nadal trwa, ale jestem zadowolona, najgorzej byłoby, gdybym nie widziała kompletnie żadnej zmiany.

I jeszcze jedno – makijaż wygląda na takiej nowej twarzy świetnie, bardzo promiennie i przede wszystkim nie trzeba skóry matowić tak, jak wcześniej. Oczywiście mam na myśli makijaż bez filtra pod spodem, bo z nim wiadomo, że szału nie ma.


Jeśli przebrnęłyście, to dziękuję i cieszę się i mam nadzieję, że przybliżyłam Wam nieco działanie kwasu TCA. Podkreślam, że nie jestem ekspertem (w końcu to tylko 1 zabieg) w tej dziedzinie i są to tylko moje reakcje i odczucia więc nie mam pojęcia jakie efekty mogłybyście osiągnąć na swojej cerze, ale wiem jedno, że bez próbowania nie ma porównania :-)



Do przeczytania,

Stref.